W czasach świetności tiktokowych montaży sigma male bohaterów, „Napoleon” jawi się jako dzieło kompletne, bowiem nie tylko może być inspiracją dla chłopaczków do strojenia nowych zawziętych min przed lustrem, ale też zupełnie nie kryje się z tym, że tryskająca testosteronem męskość (ta jeszcze z nie zniewieściałych czasów) płynie albo z lekkiej formy autyzmu, albo socjopatii. Tytułowemu bohaterowi filmu Ridleya Scotta naprawdę daleko jest do pomnika charyzmatycznego wodza i lidera. Napoleon to bardziej nowożytny odpowiednik znakomitego programisty po klasie o profilu matematycznym – zamkniętego w sobie, niekomunikatywnego geniuszka, którego lukratywny zawód (w tym przypadku generał sił zbrojnych) doprowadza na wysokie stanowiska i przyczynia się do stawienia czoła trudnościom interakcji z płcią przeciwną.

Scottowi długo zajmuje zdecydowanie się, czy woli swoim filmem umacniać pomnik najlepszego generała w historii, czy snuć kinky fanfik, a gdy już obiera tę drugą opcję, „Napoleon” staje się wyborną komedią. Niekompatybilność testosteronu i zaradności z pola bitwy, cudownie odsłaniają zza ogromnego kapelusza dzieciaczka, którego kolekcję hotweelsów zastąpiła kilkusettysięczna armia. Rozwydrzony bachor nie probuje nawet kryć mocowania się ze swoją wszechstronną jałowością i ta karykaturalna, kontrastująca z dworskimi apanażami kruchość kreśli interesującą, fikcyjną sylwetkę głównego bohatera. Szkoda, że tak jak cesarza podnieca uległość wobec żony, tak Scotta rajcują sceny batalistyczne, które oprócz bitwy pod Austerlitz niewiarygodnie zamulają pałę.

Jeśli Napoleon ma tu być jakimś ponadczasowym sigma autorytetem, to bliżej mu do Marca Zuckerberga niż do Andrew Tatea, bowiem nie jest nikim więcej, jak nerdem, który czasem musi opuścić swoją piwnicę (pole bitwy) i wyjść do ludzi.

Tags: , , ,

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com