Do wczoraj, gdyby ktoś postawił mnie przed wyborem przebieżki bosymi stopami po rozżarzonych węglach lub seansem trzyipółgodzinnego portugalskiego melodramatu, prawdopodobnie jedynym powodem, jaki uchroniłby mnie przed bolesnym kontaktem ze ścieżką zdrowia byłaby wrodzona niechęć do aktywności fizycznej. Na szczęście sportowa awersja odsunęła na bok dumę i uprzedzenie, umożliwiając tym samym spotkanie z monolitem w dziedzinie kinowego melodramatu.

“Dolina Abrahama” zuchwale uwodzi widza swym narzucającym się pięknem, roztaczając przed nim widoki winnic oraz blask szafiru meandrującej między nimi rzeki. Towarzysząca idylli literacka narracja, skrupulatnie opisująca wszystkie te poza i na ekranie wydarzenia, otwiera drzwi, przez które wkraczamy w dzieło Oliveiry. W portugalskiej dolinie piękno jest tym, czym się wydaje, a w uległości wobec dyktatów pierwszego wrażenia właściwa historia znajduje swój początek.

Przypadkowe spotkanie dojrzałego doktora Paivy z onieśmielająco piękną nastoletnią Emą rozpoczyna nierówny flirt. Młodociana ciekawość i brak wstydu w subtelnych amorach paraliżują do tego stopnia biednego lekarza, że jedynym dla niego sposobem odzyskania ponownie sprawności ruchowej jest zaaranżowanie wbrew woli Emy (lecz za aprobatą ojca) małżeństwa z nią. Małżeństwo będące nieadekwatną konsekwencją flirtu staje się punktem wyjścia do rozważań na temat pozycji kobiety w relacjach, istoty miłości i przemijającego czasu, który zmienia uczucia, ludzi i pejzaż.

Przywodząca na myśl adaptację “Madame Bovary” epopeja Oliveiry nie ulega jednak taniej “facecikowej” ekscytacji możliwością wyzwolenia bohaterki, by w głębi ducha pogardzać nią za jej niestałość uczuć. Co więcej, Portugalczyk nie zaspokaja także męskich fantazji, bezkrytycznie romantyzując każdą decyzję wyzwolonej kobiety. Już w pierwszych scenach filmu Ema nie potrzebuje nikogo, by odkryć swoje piękno. Sama oszałamia siebie swą urodą spoglądając pewnego dnia w lustro. Choć pozamałżeńskie romanse, których dopuszcza się bohaterka wynikają z braku żywego płomienia w ognisku domowym, to nie uzależniają istnienia dziewczyny jedynie od relacji z innymi mężczyznami. Oliveira przywdziewa moralne i niemoralne zachowania w atłas Sonaty Księżycowej i tiul sukni bankietowych, zachowując przy tym ich etyczny bagaż. Elegancja i wyrafinowany smak Portugalczyka odcinają dzieło od melodramatycznego kiczu i nadają mu wytrawności wina ze szczepu rosnącego na zboczu doliny.

Toczona niespiesznie narracja, powieściowa estyma narratora kołyszą i upłynniają poczucie mijającego czasu. Czasu, przez którego upływ te same domy i zadbane wnętrza, mimo braku powierzchownej różnicy, stają się anachroniczne, a wraz z nimi ich gospodarze i domownicy. Uprzywilejowani, uprawnieni do korzystania z życia, a jednak uwięzieni w konwenansach nieistniejącej już ery i niegotowi porzucić jej reguł z duchem czasu, gdyż są one ostatnią rzeczą trzymającą ich przy znanej epoce. Podczas jednego z licznie wystawianych w filmie przyjęć, pewien mężczyzna stwierdza ze smutkiem, że istotą życia przestało być dążenie do szczęścia, a stało się przeżycie lub nieżycie.

W “Dolinie Abrahama” rzeka płynie, czas przemija, wnętrza lśnią i tylko ludzie się kurzą. Zakurzonym ludziom w zapylonych ubraniach pozostały tylko wpinane kiedyś we włosy kwiaty, które na przekór zmieniającym się czasom, co roku odrodzą się i zakwitną raz jeszcze.

Tags: , , ,

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com