Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich latach na kino został narzucony (niezwerbalizowany, lecz z znajdujący potwierdzenie w nagrodach) tak silny popyt, by było ono medium politycznym*, zabierającym głos w sprawach najważniejszych i ujawniającym niewygodne prawdy, że zdaliśmy się przeoczyć to, co nam jeszcze bliższe. Zaangażowanie i brak obojętności z całą pewnością nie są niczym godnym potępienia, ale patrząc z niepokojem przez okno na szare ulice, nie dostrzegliśmy kiełkującej tuż pod naszym nosem i wymagającej opieki roślinki na parapecie. „Perfect Days” zwraca twarz ku przebijającemu się przez liście słońcu i zamiast wskazywać palcem na winowajców odpowiedzialnych za niezabliźnione rany, nakleja plasterek i całuje czule w czółko.

Hirayama jest mieszkającym w Tokio, zatrudnionym w służbie porządkowej toalet publicznych, odpowiednikiem jarmuschowskiego Patersona. Jego dni wyznacza ściśle określona rutyna. Każda czynność znajduje swój porządek w kalendarzu tygodnia i każdemu sprawunkowi oddaje się on w milczeniu z całkowitym zaangażowaniem i namaszczeniem (nawet jeśli jest to umycie brudnej muszli klozetowej).

Dzień rozpoczyna się od zroszenia hodowanych roślinek oraz wypicia kawy z automatu, a kończy się lekturą książki zakupionej promocyjnie za jednego dolara w zaprzyjaźnionej księgarni.

Usystematyzowany tryb funkcjonowania głównego bohatera oraz wypełnienie nim większości metrażu przywodzi na myśl „Jeanne Dielman…”, w której to wariancji protagonista zdaje się czuć jednak jak ryba w wodzie. Z podobnie imponującą precyzją co Akerman, Wenders odkrywa, w na pozór tych samych scenach, coraz to nowsze detale, kreśląc złożony bliski portret Hirayamy. Każdy kolejny cykl dobowy doświetla jego duszę nową barwną plamą słońca.

Wenders ma zdecydowanie więcej ciepła oraz litości niż Belgijska reżyserka i pozwala protagoniście na zatrzymanie się w natłoku obowiązków. To w krótkich przerwach, momentach odpoczynku odsłania się magia dnia codziennego. Aby dostrzec i docenić jej zwiastuny wystarczy zaakceptować banalną naturę dobra i celebrować je, pozostając naiwnym. Hirayama znajdzie je w koronach ulubionych drzew, nowych kasetach z muzyką (a gust ma doprawdy znakomity, posiadając w kolekcji taśmy The Kinks, The Velvet Unrerground i Patti Smith) lub kiełkującym pędzie pod starym drzewem. Wszystko to, co widzi na jawie, powraca później w delikatnie zmąconej tafli sennej misy.

Przykładem tej prostej, a jednak reprezentowanej jedynie przez głównego bohatera otwartości na „dobre rzeczy w świecie rzeczy zwykłych” jest anonimowa rozgrywka w „kółko i krzyżyk”, którą pracownik prowadzi z nieznajomym, zostawiając codziennie uzupełnioną o nowy symbol kartkę w szczelinie toalety. Już trzeciego dnia wiadomo, że partia zakończy się remisem, a jednak Hirayama kontynuuje ją z uśmiechem na ustach…

Bohater „Perfect Days” zdaje się być postacią anachroniczną, zacofaną w postępie technologicznym – milczącym archetypem potulnego świetęgo dnia codziennego (coś ala Szczęśliwy Lazzaro), który czasem także zdolny jest do uzasadnionej irytacji, na przykład kiedy przypadnie mu czynić podwójną zmianę za nieobecnego współpracownika. A jednak, łagodne usposobienie (przejawiające się w tak często goszczącym uśmiechu na ustach) oraz otwartość na słowa innych stają się dla widza ukojeniem i pewnym wzorem do naśladowania.

„Perfect Days” w żadnym wypadku nie są pretensjonalnym romantyzowaniem rzeczywistości, bowiem nie ma w nich ani grama fałszu. Nawet jeśli prostota tych afirmacji i oddanie się mgnieniom piękna zdają się być zbyt bezużyteczne, jak na standardy kina współczesnego i za mało pragmatyczne w obliczu dzisiejszych lęków, to jednak są one niezwykle potrzebne. Wenders triumfuje wielkim manifestem kina humanitarnego, oferując widzowi czułość, której wciąż za mało na srebrnym ekranie.

*tak. kino zawsze jest polityczne, ale chodziło mi o popyt na silnie polityczne dzieła.

Tags: , , , ,

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com