Są tacy pianiści na domówkach, którzy widząc wolnostojące pianino, przechodzą przez obowiązkowy cykl uniżonego laureata konkursu chopinowskiego. Zaczyna się od topornego krygowania się, wypowiedzenia rytualnych słów o amnezji, jaka ogarnęła ich względem dawniej znanych melodii, by finalnie przejść do najbardziej dostojnej symfonii, jaką słuchacze w pokoju (racząc się całą resztę wieczoru dyskografią Kizo) słyszeli. Pianiści ci mają tendencje do przedłużania zakończeń utworów, które trwają, trwają i gdy już mają się skończyć, wykonawca zawsze dołoży od siebie jeszcze dwie nutki. Martin Scorsese pianistą nie jest, ani też fałszywym wirtuozem, bo prawdziwym Mistrzem, jednakże w „Killers of the flower moon” sprawia wrażenie gitarzysty, który niczym ścieżka dźwiękowa w jego najnowszym filmie utyka i zapętla się na dwóch akordach.

„Killers…” są jak pierwsze dwa takty potencjalnie najbardziej wymiatającego utworu gitarowego, które trwają, zwiastują zbiorowe szaleństwo, ale nie doprowadzają do satysfakcjonującego refrenu. Jakkolwiek nie można odmówić Martinowi talentu do snucia angażujących dygresji (który nadal zachował), o tyle pierwszy raz o dawna można zarzucić mu brak odwagi by pierdolnąć, kiedy trzeba.

Może brak odwagi to rozwaga, która jest objawem dojrzałości? Raczej lenistwo.

„Killers…” jest zlepkiem scorsesiańskich klisz z poprzednich filmów, które ubrały westernowo-indiańskie fatałaszki. Zrzynając z samego siebie nie można mówić tu o wielkich pomyłkach, ale też nie można oprzeć się uczuciu nienasycenia i zachwiania wiary w niewyczerpalne źródła kreatywności reżysera, który dopiero co wydał na świat „Wilka z Wall Street”.

„Killers of the flower moon” to nie historia wilka, a raczej psa – Ernesta (DiCaprio), który swoim młodocianym oportunizmem i wyjątkową podatnością na zwodnicze wpływy rodzinnych autorytetow realizuje mimowolnie, a później z premedytacja plan swojego Wuja (De Niro). Przechodzimy więc przez klasyczną kolejność scorsesiańskiej tragedii gangsterskiej – najpierw dokonywania genialnie wymyślonych i bezczelnych zbrodni, później wejścia bohatera w raskolnikowski kryzys moralny i rozprawę sądową pieczętującą upadek na dno. Déjà vu.

„Killers w pewnym momencie (enigmatycznie mówiąc, wraz z wielkim wybuchem) porzuca mobilność wrocławskiego tramwaju 23 i wjeżdża na właściwe tory. Może dojrzałość Scorsese, ujawnia się właśnie ciekawszym prezentowaniu upadków niżli fałszywych wzlotów? Mało to jednak spektakularny upadek, jeśli poprzedzony wspinaczką po dobrze znanym szlaku.

Tags: , , , , , , , ,

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com