Wizyta w gabinecie luster Yorgosa Lanthimosa zawsze jest nietrywialną okazją do przejrzenia się w swoich przywarach i dziwactwach. Z każdym kolejnym tytułem Grek zakrzywia zwierciadło, a spoglądająca w nie twarz epatuje jeszcze większym błazeństwem. Po niezgrabnej, koślawej i ordynarnej „Faworycie”, reżyser „Kła” zamiast powstrzymać swoje karykaturalne inklinacje, wykrzywia lustro jeszcze bardziej i wchodząc all in trafia na zwycięską kartę.
„Biedne istoty” czynią wszystko na opak. Zamiast chodzić, stawiają niezdarnie głupie kroki, zamiast uprawiać seks, uprawiają ugniatające ciała skoki i wreszcie, gdzieś wśród biegającej po laboratorium gęsi z głową prosiaka, to Bóg o twarzy Frankensteina (Dafoe) tworzy nowego człowieka. W usłanym sprzecznościami gabinecie osobliwości powstaje największa z kontradykcji – Bella Baxter (Stone) – przywrócona po samobójstwie do życia kobieta o mózgu swojej własnej córki. W chodzącym rozdwojeniu jaźni na nieustannie napalonego dorosłego i pragnącego duchowego rozwoju dziecka, Lanthimos znajduje już nie tyle zwierciadło, co matryce światłoczułą rejestrującą wszystko to, co w świecie szlachetne i podłe.
W rozważaniach nad tym, czy człowiek jest tabulą rasą, a może pozostaje uwarunkowany przez nieznane mu siły, Bella stacza walkę o własną podmiotowość. Każda próba nadania kobiecie roli dziecka, kochanki lub potulnej żony natrafia na opór logiki młodocianej naukowczyni, która mimo swego wyrachowania rozbija konwenanse i stereotypy. Szczególną uwagę Lanthimos poświęca kontroli pragnień i koegzystencji z własną seksualnością, która staje się buforem dla tych subtelnych i bezczelnych aktów uprzedmiotowienia Belli uskutecznianych przez sfrustrowanych mężczyzn.
„Poor Things” jest popisem kreatywności i dowodem na wciąż celne ostrze satyry w rękach Greka (którego szczęśliwie nie utracił po „Faworycie”). Retrofuturyzm scenografii, jej design przywodzący na myśl gry „Machinarium” studia Amanita, jej wulgarnie wyrazista koślawość „Mechanicznej pomarańczy” oraz jaskrawe kolory Fassbinderowskiego „Querelle” budują rzeczywistość drugiej strony najbardziej krzywego zwierciadła. Seans „Biednych istot”jest ekwiwalentem kontemplacji na kwasie obrazów Hieronima Boscha, urozmaiconych latającymi tramwajami, dodatkowo ubogaconych wątkami transhumanizmu oraz satyrą na obojętność i etyczny deficyt bucowatej burżuazji.
Lanthimos wciąż lawiruje na granicy pretensjonalności i pseudointelektualizmu, ale tym razem nie popada w burleskowy humor i tanie efekciarstwo bez pokrycia. „Biedne istoty” nie są może przełomowym dziełem w transhumanistycznym dyskursie kinowym („O niedogodności narodzin”, „Under the skin”), ale kreatywność i nieprawdopodobny luuuuz, czynią dzieło Greka wyjątkowo świeżym.
„Poor Things” pokazując wszystko na opak, wywlekając wszystkie poszewki na drugą stronę, oferują bezpruderyjną końską dawkę śmiechu oraz rzucają nowe światło na sprzeczności w świecie, w którym pozorny porządek jest tak kruchy jak bańka poobiadowego beknięcia Willema Dafoe.
Leave a Reply
Your email address will not be published. Required fields are marked *