Jean Cocteau to syn koleżanki twojej starej, ale ten wyjątkowy przypadek, którego nie da się nie lubić. Jego twórcza wszechstronność, liczba interesujących współprac (i nie tylko artystycznych, bo był także menadżerem boksera Ala Browna) oraz bardzo dobra kondycja (Cocteau nie był cudownym dzieckiem jednej dekady, ale stale trzymał poziom) robią wrażenie, a dziś pozostają nawet jeszcze bardziej imponujące, w obliczu tego, jak współczesny vibe mają jego dzieła.

“Krew Poety” powstaje cztery lata po filmie dwóch innych wielkich surrealistów – “Psie Andaluzyjskim” Bunuela i Dalego. Drugi tytuł ma dziś zasłużenie status ikonicznego i do dziś jest perfekcyjnym seansem dla wszystkich badaczy sztuki filmowej, jak i dla badaczy jarania weeda. Przecinająca oko brzytwa jest tą najbardziej znaną brzytwą, i pozostaje w kinofilskiej pamięci kamieniem milowym, który nawet niedawno znalazł się w finałowej sekwencji “Babilonu” Damiena Chazella. Dzieło Cocteau zdaje się leżeć w cieniu “Psa…”, choć nie ustępuje mu ani na krok swoją brawurą, kreatywnością i interpretacyjną swobodą.

“Le Sang d’un poète” jest obrazem na wielu poziomach autotematycznym. Cocteau stawia się przed kamerą, w aktorskiej roli twórcy. Parę razy ujawnia się nawet z imienia i nazwiska. Film rozpoczyna motto: “Wolność poety tkwi wyborze gestów i miejsc”, którym autor zrzuca z siebie wszelkie potencjalne ograniczenia. Ponadto pojawia się dedykacja dla malarzy Uccella, Casagno i Lisnallea. Można więc uznać, że “Krew Poety” jest pewną refleksją nad byciem artystą i nad wymaganiami związanymi z tym zbożnym zajęciem. Choć nie da się ukryć, że jest to film od artysty i dla artystów, to tkwi w nim na tyle, właściwej Cocteau, autoironii (dystans ten do siebie najbardziej widoczny jest w jego serii filmów o Orfeuszu), że my – śmiertelnicy, nie czujemy się wykluczeni z tej zabawy w kojarzenie ze sobą faktów.

Podczas malowania obrazu, usta z płótna zaczynają przemawiać do malarza, który próbuje zetrzeć wargi z białej tkaniny, ale one zamiast zniknąć przenoszą się na jego rękę. Pierwszy trop autotematyczny: autor przemawia przez dzieło i dzieło przemawia przez autora.

Wkrótce, po ujawnieniu się samego Cocteau z imienia i nazwiska, alter ego artysty znajduje się przed lustrem, zastanawiając się czy czymś możliwym i sensownym jest przejście przez nie. Stojący obok posąg, w szyderczy wręcz sposób, zarzuca autorowi hipokryzję i brak wiary w to, co sam kiedyś pisał. Trzeba się rzucić na głęboką wodę, trzeba przejść na drugą stronę lustra, by zobaczyć więcej.

Bohater ląduje w korytarzu o wielu drzwiach, pomieszczenie to przypomina odrobinę scenografię jednej ze sztuk Krzysztofa Warlikowskiego (nie wiem, tam są zawsze i wszędzie jakieś drzwi). Tam przez dziurkę od klucza zajmuje się podglądaniem… No właśnie, podglądaniem swojej własnej wyobraźni? Własnej duszy? A może po drugiej stronie lustra ma się dostęp do snów innych osób. Panoptikum wolnej i nieskrępowanej niczym myśli.

Pierwszy akt kończy się, gdy Cocteau zostaje podany pistolet, którym poeta strzela sobie w głowę zapewniając sobie wieczność. Ciało jest śmiertelne, sztuka już nie. Choć teraz wniosek ten może wydawać się nader trywialny, to w obiektywie Cocteau – artysty, znanego ze swoich autodestrukcyjnych skłonności i motywów, które podejmował w późniejszych pracach, staje się on niezwykle wiarygodny.

“Krew Poety” dostępna jest w bibliotece tytułów FlixClassic.pl , a ja od siebie polecam także późniejsze dzieła filmowe, przy których Cocteau maczał palce czyli “Damy z lasku bullońskiego”, “Straszne dzieci”, “Orfeusz”.

#współpraca

Tags: , , , , ,

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Social Media Auto Publish Powered By : XYZScripts.com