jako (dumny?) reprezentant genZ, którego attention span waha się gdzieś między filmami Beli Tarra a 15sekundowymi tik tokami, wystawiane w Nowy Teatr „anioły w ameryce” Krzysztofa Warlikowskiego i ich 5,5-godzinny metraż powinny jawić się jako final boss. tymczasem…
sztuki Warlika przyzwyczaiły nas do godzenia się z końcem – kresami epok („francuzi”), finałami tułaczek („odyseja”), czy koniec końców końcem końca w „końcu”. w dramacie Kushnera trawieni aids i depresją bohaterowie stają twarzą twarzą w twarz z ubywającym w ich klepsydrze piaskiem. czy zatem na ostatniej drodze życia nie stajemy się na nowo dziećmi? bezbronni, fanaberyjni i humorzaści jak te bachory które nas wkurwiają w tramwajach? a może z pytaniem „gdzie jest rodzic, żeby go uciszyć” dochodzi do nas świadomość, że nasz Ojciec, o niewymienialnym imieniu, nas opuścił a to co nam zostało to my sami? pora wytoczyć bogu alimentacyjny pozew o porzucenie nas!
swoim anielskim głosem Magdalena Anioł Cielecka wypowiada tuż przed końcem pierwszego aktu „zaczyna się wielka praca” no i chyba faktycznie ma rację. zaczyna się wielka praca za moment na niesatysfakcjonującym cię kierunku studiów, nad powstrzymaniem się od wielogodzinnego prokastynowania na tik toku i może przede wsyzstkim wielka praca nad samym sobą z innymi, a potem powrót „do domu”
Leave a Reply
Your email address will not be published. Required fields are marked *