Damien Chazelle przejrzał i zdiagnozował nas wszystkich. Wszyscy tkwimy w brzuchu żywej istoty, która ulega nieustannym przypływom, przepływom i fermentom. W tej fekalno-barwnej orgii, odkąd robotnicy wyszli z fabryki, a pociąg wjechał na stację w Ciotat, każdy zażywa celulidowy narkotyk emocji. Halucynogen, który zmusza nas do oglądania wielkiego kłmastwa, przy pełnej świadomości i ackeptacji fałszu.
Wszystko jest mimozą. Wszyscy wiedzą, że to jest tylko sen. Pierwsza rozmowa o kinie Manny’ego i Nelly ustanawia wyższość fikcji, nad szarzyzną życia. Wszystko jest na niby. Ludzie Hollywoodu skaczą na główkę w głęboki basen życia ale zawsze jakimś cudem pozostają na powierzchni. Kino w swej hipnotycznej tożsamości zapewnia nieśmiertelność, bo nie dopuszcza myśli o istnieniu śmierci. Największe emocje na planie to kropla w oceanie klatek filmowych taśmy. Kiedy Nelly zasiądzie w fotelu w ciemnym audytorium i zobaczy siebie na ekranie przez 15 sekund wcale nie odczuwa rozczarowania i niedosytu. Przeciwnie, widząc entuzjastyczną reakcję publiki ociera się pierwszy raz o ekranową nieśmiertelność. Machina wspólnej sieci serc i umysłów zostaje ponownie nakarmiona i napędzona emocjami ekscytacji i uniesienia. Trzeba lecieć dalej – im bliżej słońca tym bardziej bielmo przesłoni mrok.
Naśladujemy, wymyślamy sobie świat i cały czas pragniemy więcej. Ubabrani w serpentynach i gównie upajamy się celuloidowym opioidem, który nigdy nas nie zaspokoi. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, trzeba schodzić niżej, w głąb piekła swojego głodu wzruszeń. Przywodząca na myśl “Nieodwracalne” Gaspara Noe scena “ostatniej ciekawej imprezy w LA” rzuca cień wątpliwości na trwający festyn. Oto badtrip, efekt przesycenia wrażeniami, moment konfrontacji z osobami, które mają jeszcze większy apetyt. I tu pojawia się strach. Tam śmierć zaczyna być fizyczna.
Hollywood to nie jest kraj dla martwych ludzi. Jack Conrad po stracie przyjaciela ze zdziwieniem doświadcza zbiorowej amnezji względem jego śmierci jego przyjaciela. To osamotnienie w żałobie dobitnie wskazuje mu, jak bardzo śmierć nie należy do otaczających go realiów. Bo choć płomień gaśnie w mgnieniu oka jego powidok trwa znacznie dłużej.
Podczas ucieczki Manny’ego i Nelly, bohaterka Robbie zaczyna szukać dancingu. To ostateczny dowód na halucynogenną siłę narkotyku emocji. Nie liczy się życie, liczy się taniec. Manny nie zna kroków, bo zna zapach krwi – tej prawdziwej, nie sztucznej. Wszystkie słowa, które wyznają sobie obejmujący się bohaterowie są ostatnim w ich życiu przyjęciem na siebie hollywoodzkich roli. Happyend zostaje na filmie. Oto moment zdecydowania się na najbardziej świadome klamstwo, o którym obaj doskonale wiedzą. Ale w oku kamery prawda się nie liczy, bo będzie inna i nie do zmienienia.
A kiedy to się skończy, po strawieniu siebie do cna, nastanie długa samotność. Ale po niej przyjdzie nieśmiertelność, bo tym właśnie jest kino, jak nie światłem odbitym na filmie i płynącą z projektora na ekran wiązką promieni, w której zawarty jest refleks przeszłości, przyszłości – wieczności.
Leave a Reply
Your email address will not be published. Required fields are marked *